środa, 10 lipca 2013

Miniaturka: Uwięziona

Hejoo, umilam wam czas tą krótką notką. :) Będzie dłuższa, ale teraz chcę ją wkleić tutaj ze specjalnym dedykiem. ;) Dla Patysi. xd Wiem, jestem mądra inaczej. :D Niektórzy mogli czytać książkę "Uwięziona" Kelley Armstrong, tak jak ja, ale akurat to ma niewiele wspólnego z nią. ;) Miłej lektury!

San patrzyła na odległy horyzont, myśląc intensywnie. Wiatr muskał jej policzki, a morska bryza łechtała podniebienie. Lubiła morze. Nieustępliwe, czasami nieprzewidywalne. Wieczne.
- Może kiedyś nadejdzie czas, kiedy nie będziemy musieli uciekać, Shynnaeve...
- Kiedyś nie będziemy - odpowiedziała cicho, po czym usiadła na brzegu stromego klifu. - Kiedyś.
Wsłuchiwała się spokojnie w głuchy rytm fal uderzających z łoskotem o skały. Miała ochotę skoczyć. Sprawdzić czy przeżyje.
- Nasz koń chyba ma już dość czekania - zasyczał, lekko poirytowany. San powiedziałaby, iż zrobił to jej do ucha, ale w końcu mijało się to z celem... - Mogliśmy wybrać innego, bardziej leniwego...
- Ten był najtanszy, nie mogliśmy - westchnęła, znowu zaczepiając spojrzenie o widnokrąg. - Nie obchodzi nas, chcemy jeszcze trochę pomyśleć - wbiła palce w skąpą trawę.
Niebo zaczęły powoli zasłaniać ciemne chmury, kilka razy pomyślała nawet, że zobaczyła piorun. Wiatr wezbrał na sile, targając jej szkarłatnymi włosami. Najcudowniejszy moment w burzy. Chwila tuż przed nią.
- Słyszysz, Sanguine? Sztorm nadchodzi.
Nastąpiła sekunda ciszy. A potem zaczął padać deszcz. Dopiero wtedy San niechętnie wstała oraz poszła w kierunku swojego konia, z zamiarem odjechania. Nigdzie nie mogła zostać na stałe. Nawet u progu burzy. Wicher ciął jej twarz milionami kropel w jednej chwili. Przysłoniła oczy, by zobaczyć swojego wierzchowca w tej całej zawierusze. Ale po nim zostały jedynie mdłe ślady kopyt w błocie. Potem pamiętała już tylko uderzenie w tył czaszki i ciemność. Głuchą, niemą ciemność.

- Musimy wstać, Shynnaeve. Nie możemy dłużej leżeć.
- Nie chcemy. Nie potrzebujemy. Nie mamy po co.
- Ale musimy. Nie, nie możemy znowu zasnąć...

Zaczęła krztusić się wiadrem wody wylanym na jej głowę. Nie była skrępowana. Z góry ustalili swoją przewagę?
- Co mruczysz do siebie przez sen, demonie? Zaklęcia, którymi chcesz wykończyć połowę tego świata? - poczuła niezbyt przyjazne szarpnięcie za włosy.
- Co im zrobiliśmy? Przecież to nie oni nas ścigali.
- Może są po prostu o nas zazdrośni, o naszą moc. Albo się nas boją.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem, po czym zwolnił uścisk. Shynn obsunęła się na ziemię. Popatrzyła do góry. Po obskórnym pomieszczeniu chodził ze zniecierpliwieniem wysoki, raczej umięśniony mężczyzna z kilkudniowym zarostem. Sprawiał wrażenie, jakby o czymś myślał, lecz jego zdolności umysłowe nie pozwalały mu rozwijać tematu w swojej głowie.
- Jest głupi, możemy łatwo przejąć nad nim kontrolę...
Zawiasy ciężkich drzwi zaskrzypiały nieprzyjemnie. Wszedł przez nie dużo drobniejszy człowiek z charakterystycznym dla szaleńców błyskiem w oku. Skinął głową na tego większego, by zostawił go sam na sam z dziewczyną. San spojrzała na niego jak dzikie zwierzę.
- Niepotrzebnie cię tak poturbowali...
- On jest taki jak my, Sanguine. Nie zapominaj.
Odruchem odsunęła się parę centymetrów od niego, gdy wyciągnął dłoń w jej kierunku. Nie. Nie zapomniała.
- Nie bądź taka...
- Nie przypominam sobie, byśmy przeszli na ty - warknęła ostrzegawczo, przywołując na twarz grymas pogardy.
- Gregory... - ponownie wystawił dłoń, lecz prędko ją cofnął, kiedy zobaczył jej wyraz twarzy. - Nie każ mi używać bardziej radykalnych środków.
San poczuła napływ energii. Nie dbała o to, skąd pochodził. Wstała, złapała go za kołnierz oraz rzuciła nim o ścianę. Pomieszczenie zatrzęsło się od uderzenia. Sama usiadła w kącie, podciągając kolana pod brodę.Wkrótce drzwi ponownie się otworzyły, tym razem weszły przez nie osoby dużo mniej interesujące. Albo to Shynn straciła zainteresowanie?
- Na Yog-Tatotha! - coś w niej drgnęło, gdy usłyszała to imię. - On jeszcze żyje?
Z ust i nosa leżącego pod ścianą płynęły cieniutkie strużki krwi. Musiał doznać sporych obrażeń wewnętrznych. Niewiele obchodziło to San. A dokładniej mówiąc - miała to w nosie.
- Powiedzmy im, co zrobimy... Jak bardzo będzie ich boleć.
- Nie ma nic do powiedzenia. Tego nie umiemy opisać.
Wszyscy spojrzeli w jej kierunku, myśląc z kim właściwie rozmawia. Miała jednak zamknięte usta, a jej czoło spoczywało na kolanach tuż przy twarzy. Mimo, iż włosy były jeszcze mokre oraz potargane, wyglądała jak piękna, skrzywdzona istota. Ale nie w oczach jej oprawców.
- Spytajmy szefa co trzeba dalej robić... Greg chyba już nie będzie chciał jej w swoich badaniach - powiedział człowiek, który pierwszy wrzasnął, wchodząc tutaj.
- Niech idą. Niech przyjdzie ich jeszcze więcej. Niech cierpią.
San uniosła glowę i spojrzała chłodno na wszystkich żywych po kolei. Żaden nie wytrzymał jej wzroku. Żaden.

To zatęchłe powietrze nie wpływało na nią dobrze. Dlaczego musieli ją przetrzymywać w akurat w takim miejscu?
- Idą.
Drzwi jęknęły, zza nich wyłonił się mężczyzna, którego zobaczyła pierwszego w tym miejscu. A za nim dwóch następnych, nieco bardziej korpulentnych od niego.
- Boją się.
Z początku tylko stał oraz szukał jakiejkolwiek agresji na jej twarzy. Potem podszedł do otworu w ścianie zabezpieczonego kratą.
- Nieładnie tak w pierwszej godzinie pobytu zabijać od razu człowieka - mruknął z niechęcią, jeszcze większą niż za pierwszym razem. Odwrócił się w jej stronę z rękami za plecami. - Ale ty mogłabyś pozbawić życia jeszcze kilku, prawda? - podszedł do San, gdy zauważył, iż na niego nie patrzy. - Prawda? - powtórzył z naciskiem, chwytając ją za podbródek.
- Chcę szczotkę - odpowiedziała dziecinnie, nawet nie uchylając łaskawie powiek.
Odepchnął od siebie twarz dziewczyny po chwili intensywnego wbijania palców w jej dolną część. Shynnaeve zareagowała szyderczym uśmiechem.
- Zabierzcie ją stąd - usłyszała ponury głos mężczyzny. - To pomieszczenie źle na nią wpływa.
- Chcemy szczotkę! - chichot trząsł całym jej ciałem.

Byli tacy powolni. Dlaczego nie mogła iść sama?
- Może wyprowadzą nas na świeże powietrze?
- Prędzej już przeniosą do mniej zatęchłej celi. A co jeśli będzie tu więcej takich jak my? - spojrzała do góry, na sufit.
Najwyraźniej nie obchodziło ich, że rozmawia do pustej przestrzeni. Spuściła głowę. Jej ramiona sprawiały wrażenie tak drobnych w porównaniu do ich. A przecież niosły prawdopodobnie podobną siłę. Jaka ta natura kapryśna.
- Byłoby ciekawie. W końcu nie być jedynymi.
- Ale i tak nikt nie znajdzie takich jak my. My jesteśmy wyjątkowi. Niepowtarzalni.
Wepchnęli ją do ładnego, drewnianego pomieszczenia. W kominku wesoło buchał płomień, a przed nim stał fotel. Raczej nie było to pomieszczenie dla więźnia.
- Jak się czujesz? - miły kobiecy głos ją przywitał.
- Chcemy szczotkę!
- Chcę szczotkę.
Nastało niezręczne milczenie. Osoba nie wykonała żadnych ruchów. W końcu westchnęła.
- Wszystko w swoim czasie - wzięła łyk herbaty. - Jakie jest twoje imię?
- Mamy wiele imion. Możesz nas nazywać...
- Sanguine.

Szukałam avatara dla postaci na forum. Tak, to jest właśnie Sanguine. :) Głównie ten obrazek dał mi szczególny zarys postaci. Wielbię go. ^.^


czwartek, 27 czerwca 2013

Poza opowiadaniem

Tak sobie myślałam... ostatnio znalazłam w sieci kilka naprawdę ciekawych obrazów. Chciałam dodać galerię na bloga, ale nawet nie wiem za bardzo jak to zrobić xd. Dlatego co jakiś czas pod postami będę dodawać grafiki ;). Mam nadzieję, że nikt tutaj mnie za to nie zabije, bo nie mam zamiaru zakładać trzeciego bloga :c. No to jak na razie chyba tyle. Przepraszam wszystkich, którzy oczekują na jakiekolwiek posty. Na przeprosiny zarzucam czymś takim:
Nie roszczę sobie żadnych praw do wrzucanych przeze mnie obrazków.

czwartek, 6 czerwca 2013

Rozdział VIII

Nie umiała sobie wyobrazić swoich na wpół zeżartych zwłok, tej całej krwi. Ale najbardziej martwiło ją, dlaczego chciała to zrobić. Postanowiła zająć mózg czymkolwiek innym.
- Co... zrobiłeś, po tym jak... zginęła? - spytała cicho, spuszczając wzrok.
- A co mogłem zrobić? - odpowiedział zachrypniętym głosem. - Uciekłem.
- Rodzice cię nie szukali? - uniosła brwi.
- Nie - skrzywił się. - Pewnie pomyśleli, że to co zabiło ją, moje zwłoki zaciągnęło gdzieś głębiej w las - przełknął ślinę. - Chyba lepsze to, niż świadomość czym się stałem.
- Może i tak - szepnęła, patrząc w zamyśleniu przez kuchenne okno. - A właśnie... jak to się stało?...
- Pytasz w jaki sposób tym zostałem? - Kiwnęła głową. - Sam... dokładnie nie wiem. - Dziewczyna zmarszczyła brwi. - Nie patrz tak na mnie! To coś z lasu mnie opętało, nawet żadne zwierzę mnie nie ugryzło. Jakby niespokojny duch we mnie wstąpił. Wiem jak to brzmi - westchnął. - Jesteś jedyną osobą, która widziała mnie jako wilkołaka. Oprócz mojej siostry, ale ona chyba się nie liczy... - zacisnął powieki.
- Ben... - wzięła wdech. - Chciałabym móc cię w jakikolwiek sposób podnieść na duchu, ale... nie mam zupełnie pomysłu, jak to zrobić. Dlatego... proszę, nie myśl, że jestem nieczuła - westchnęła. - Po prostu nie mam talentu do pocieszania.
- W-w porządku - bąknął, zaskoczony. - Nawet nie przyszło mi to do głowy. Jeśli czasem masz mnie dość, zawsze możesz wyjść... więcej nie będę o to pytał - powiedział cicho po chwili.
- Coraz rzadziej - uśmiechnęła się słabo. - I dużo rzeczy zaczynam rozumieć - westchnęła.
Tak naprawdę w jej głowie pojawiało się tylko więcej pytań.

- Raven! - usłyszała nagle, gdy przeglądała warzywa wyłożone na kramie.
Obróciła się, trochę zdziwiona. Spencer szedł w jej kierunku żwawo, z kobietą bardzo podobną sobie obok. Sprawiała jednak wrażenie trochę spokojniejszej, ze spojrzeniem, które czytało ludzi jak książki. Jej usta wykrzywione były jedynie w niewielkim, tajemniczym uśmiechu. Spencer miał na twarzy wielkiego banana.
- Wszystko w porządku? Wyglądasz trochę mizernie... - zbadał jej twarz wzrokiem.
- Czuję się dobrze - mruknęła z lekką niechęcią. W sposobie, jakim ją otaksował, było coś ze spojrzenia kobiety. Ale ona robiła to dużo intensywniej, a do tego rzadko mrugała. Raven czuła się jak na przesłuchaniu. - A to?...
- Moja siostra, Clare - wzruszył ramionami, jakby sobie o niej przypomniał. - Jesteśmy bliźniętami.
- To wiele wyjaśnia... - wymamrotała do siebie. W jej pobliżu była trochę skrępowana, nie chciała za bardzo pozwalać sobie na gadkę szmatkę ze Spencerem. - Miło mi, jestem Raven - powiedziała cicho, ale wysiliła się na milszy ton niż wcześniej.
Wyciągnęła rękę z pewnym ociąganiem. Clare przez chwilę wpatrywała się w nią, a potem powoli wyciągnęła swoją dłoń oraz wykonała lekki, chłodny uścisk dłoni. Raven prawie poczuła jak kopie ją prąd. Bliźniaczka Spencera zdawała się przewiercać ją wzrokiem na wylot, jakby miała rentgen w oczach.
- Ja muszę na chwilę lecieć, zostawię was, żebyście mogły się lepiej poznać - rzucił i pobiegł gdzieś.
W przeciwieństwie do Raven, na tę wiadomość Clare nawet się nie poruszyła, wciąż lustrując ją dziwnie. Po dłuższej chwili się odezwała, jakby zastanawiała się, czy coś powiedzieć.
- Skąd ten kolor oczu? - jej głos był ciepły, lecz miał w sobie coś nienaturalnego, przynajmniej dla czarnowłosej.
- Skąd mam niby wiedzieć?
- Nie wiem, może... zdarzyło się coś, co sprawiło, że zmieniły kolor?... - uniosła lekko dłonie.
Raven parsknęła z dezaprobatą oraz odsunęła się trochę od niej. Teraz, kiedy nie było tu jej brata, nie musiała wysilać się zbytnio, żeby okazywać chęć poznania jego siostry. A ona wciąż wpatrywała się na zmianę w oczy i klatkę piersiową fiołkowookiej.
- Czemu tak się na mnie patrzysz? - uniosła jedną brew drwiąco.
- Zdarzyło ci się coś dziwnego?... - spytała, ignorując pytanie.
- Oprócz amnezji? - ostentacyjny uśmieszek wypełzł na jej wargi.
- Oprócz - odpowiedziała poważnie Clare.
- Cóż... - westchnęła, mrużąc oczy. - Podczas podróży przez spalony las Herry... umysłem przeniosłam się do przeszłości, czułam ból, zapach spalenizny i krwi ciała, w którym się znalazłam... - spojrzała na szarowłosą. - Słyszałam krzyki umierających. Nie wiem czy to można było nazwać wizją. Jak na nią, to było zbyt realistyczne - dotknęła ręką czoła. - A ten las tutaj?... On jest dziwny, prawda? - uniosła brwi, szukając potwierdzenia w twarzy Clare.
- Hipnotyzujący - uśmiechnęła się lekko. - A wiesz dlaczego? - spojrzała w oczy Raven.

Kiedyś mieszkała tutaj kobieta. Była piękna i inteligentna, ale nikt jej nie znał, bo nie lubiła mówić. Uważała, że słowa to rzecz, która powoduje nieporozumienia. Miała jednak kochanka, z którym co dzień chodziła do tamtego właśnie lasu i spacerowała w ciszy, podziwiając drzewa. Mężczyzna wielokrotnie żałował, iż Elene, bo tak miała na imię jego luba, nie mówiła dużo, bo jej głos był piękniejszy niż wszystkie inne dźwięki jakie w życiu znał. Ukochany nosił imię Marvin, chociaż nigdy go nie lubił, gdyż uważał, że Elene zasługuje na piękniejsze imię kochanka. Wtedy ona zawsze się śmiała perliście oraz przyrzekała, iż nigdy nie przestałaby go kochać ze względu na imię. Pewnego mglistego dnia, kiedy chodzili jedną ze ścieżek wyściełanych fiołkami, Elene wyznała, że jest Obdarzoną. Jej ukochany nigdy by się tego nie spodziewał, ale przysiągł, iż to tak naprawdę niczego nie zmienia. Dziewczyna miała jednak coś w oczach, co mówiło mu, że się myli. Mijały dni, oni wciąż zdawali się być tak samo zakochani. Elene kiedyś dostrzegła jednak lubego w tłumie, z inną. Z rozpaczy pobiegła do lasu i zaczęła tam wylewać słone łzy smutku, a płakała dopóki więcej łez już nie miała. Wtedy poczekała na zdrajcę jej serca, zaś kiedy nadszedł, nakazała drzewom go zabić. Sama błąkała się po lesie, nie znając snu ani posiłku, a tym bardziej spokoju. Czasem można było usłyszeć na zmianę jej łkanie, histeryczny śmiech lub anielski śpiew. Minęły lata, Elene umarła, a jej obłąkany duch wniknął w las, spaczając go. Od tamtej pory knieja zdaje się myśleć, czuć i obserwować każdego intruza. Chociaż ludzie o tym wiedzą, dawno zapomnieli imię jednej z najpotężniejszych Obdarzonych, jacy kiedykolwiek żyli.

- To tylko legenda, ale w każdej historii jest ziarnko prawdy - westchnęła Clare, unosząc brwi. - Inna mówi, że Elene urodziła dziecko, a jego krew wciąż krąży w którymś z nas... - uśmiechnęła się enigmatycznie, znów wpatrując w czarnowłosą.
- Tak... Las patrzył na mnie - odwróciła wzrok w zamyśleniu.
- Już jestem - rzucił lekko zdyszany szarowłosy i podszedł do nich. - Idziesz z nami? - spojrzał na Raven.
- Właściwie... chyba będę się już zbierać - mruknęła. - Dobrze było cię poznać, Clare - uśmiechnęła się słabo, odwróciła i kupiła kilka warzyw, po czym odeszła odrobinę pospiesznie.
Clare obserwowała każdy jej krok uważnie, dopóki nie zniknęła jej z oczu. Brat posłał jej tylko zdziwione spojrzenie, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi.

Klamka ustąpiła pod lekkim naporem jej dłoni, uchylając lekko drzwi ze skrzypnięciem. Poczuła jak ktoś wyjmuje jej torbę z prowiantem z dłoni, by mogła cokolwiek widzieć. Odetchnęła z ulgą i zamknęła drzwi za sobą.
- Czemu nie powiedziałeś mi, że Spencer ma bliźniaczkę? - wyrwało jej się, chociaż tak naprawdę nie chciała, żeby tak to zabrzmiało.
- Hmm... sam prawie o tym zapomniałem. Dziwne, szczególnie że Clare wchodzi w pamięć, prawda? - uśmiechnął się trochę przepraszająco w jej stronę.
- Bardzo - skrzywiła się nieznacznie. - Jest dosyć... dziwną osobą. Ale zdecydowanie interesującą - westchnęła. - I umie bajdurzyć - uśmiechnęła się pod nosem.
- Hę? - uniósł brwi oraz odwrócił się twarzą do niej. - Naprawdę? Wiesz, nie miałem raczej szansy jej bliżej poznać... Widziałem ją chyba ze dwa razy w towarzystwie Spencera, ale jakoś nigdy nie mieli czasu - wzruszył ramionami.
- Prawda? - uśmiechnęła się. - Są bliźniętami, a jednak Clare wydaje się dużo spokojniejsza - zachichotała.
Ben odpowiedział jej uśmiechem i zaczął rozpakowywać torbę. Chociaż na twarzy miał uśmiech, w jego oczach czaił się niepokój, którego nie znał nigdy wcześniej. Starał się nie patrzeć w fiołkowe oczy, bojąc się, iż wszystko by spostrzegły. Przyszła do niego. I znów mógł ją stracić.

Odkąd przetańczyła całą noc przy świetle księżyca, melodia płynąca z jego tarczy wciąż rozbrzmiewała jej w uszach, nie dając spokoju. Czuła jak codziennie po zmroku staje się coraz bardziej natarczywa, coraz głośniejsza, coraz bardziej oszałamiająca. A im ciemniej było, tym więcej pragnęła uciec na zewnątrz, wdychać nocne powietrze, w żaden sposób nie podobne do tego za dnia. Było jedyną rzeczą, którą pamiętała z tamtego życia, której smak był jej znany jak nic innego. Teraz siedziała, z nosem przy szybie, wyglądając przez nią, jak przez kolejną barierę, którą musiała pokonać, by dostać się do miejsca, gdzie trawa była zieleńsza. Na zewnątrz było tak ciemno, lecz miała wrażenie, że wszystko widzi ostrzej niż w dzień, jakby ktoś zdejmował pryzmat światła z jej oczu. Któryś już raz z kolei wbijała palce w szybę, mając cichą nadzieję, iż ustąpi pod naporem dłoni. Czuła się jak w afekcie, niemal obłąkana. Jej wargi cicho szeptały szalone słowa, sama nawet nie zdawała sobie sprawy jakie. Opuściła powoli powieki, zamierając na moment. Wstała cicho, błądząc stopami po zakurzonej podłodze. Wyszła, nie ubierając butów. Pozostawiła uchylone drzwi w roztargnieniu, nie dbała o nic. Chłodny powiew objął jej ramiona, prowadząc jak najdalej, wciąż naprzód. Nie była zmęczona, nie była zmarznięta. Była ze srebra.

Obudziła się, z poranną rosą na rzęsach oraz trawą muskającą jej policzki. Słońce wschodziło, rozświetlając krople wody na jej ciele. Kiedy była już jako tako dobudzona, zauważyła iż w oddali majaczył tylko dom, w którym tak ciężko było jej zasnąć. Wstała, trochę chwiejnie i ruszyła w jego kierunku powoli, próbując wymyślić coś, jeśli Ben zauważyłby cokolwiek. Na przykład otwarte drzwi. Roześmiała się na cały regulator, jak wariatka. Nachodziły dni urojeń. Dni opętanej.

________________________________

wtorek, 28 maja 2013

Rozdział VII

Spencer długo myślał o dziewczynie, którą spotkał. Od tylu lat nikt tam nie mieszkał... Czy to, że akurat ona się tam wprowadziła, mogło być zwykłym przypadkiem? Jego monolog wewnętrzny powoli zaczynał go męczyć, ale nie mógł przestać o tym myśleć. Że też musiał ją spotkać.
- Wszystko w porządku? - czasem zastanawiał się, czy jego siostra nie jest Obdarzoną.
- Tak, pewnie. Jestem trochę zmęczony - spojrzał w jej błękitne oczy. Ich widok w jakiś sposób zawsze go uspokajał, w podobny sposób co głos Clare. - Dzięki, że się o mnie troszczysz.
- Nie ma za co - uśmiechnęła się oraz poczochrała jego włosy.
Najbardziej dziwiło go, iż nigdy nie patrzył na siebie w ten sam sposób jak na siostrę. Po prostu nie umiał. A przecież byli bliźniętami.

Nie mogła w jakiś sposób oderwać od niego oczu. Zastanawiało ją, czemu chce, by myśleli, że nie żyje. Pewnie za tym ciągnęło się znów coś, o czym jej nie powiedział, a co też byłoby jej ciężko zrozumieć. Pewnie chciałby teraz być na jej miejscu. Czasami lepiej nie pamiętać.
- Obiecuję, że im nie powiem - odezwała się cicho, wlepiając w niego swoje oczy.
- Nie tego się najbardziej boję... - prawie wyszeptał, przełykając ślinę.
Nie chciała mówić, że wszystko będzie dobrze. Przecież nawet nie wiedziała jakie miał obawy. Przykro jej? Niby dlaczego? Dlaczego, do cholery, miałoby jej być przykro?! W środku czuła jak wszystkie wnętrzności wywracają się na drugą stronę, tylko dlatego, iż nie umiała go pocieszyć. Przywrócić tego promiennego, rudobrązowego blasku w jego oczach. Miała wrażenie, że słońce zgasło.

Zauważyła, że Gloom jest cichszy niż kiedykolwiek wcześniej, a do tego prawie nie opuszczał jej ramienia. Siedział na jej barku ze zwieszonym łbem, niemal się nie poruszając. Naprawdę wolała myśleć o tym, jak czasem odzwierciedlał jej nastrój, niż to czego obawiał się Ben. Ale czasami nie potrafiła przestać. W końcu zaczęła mieć dosyć całej tej ciszy i nawet jeżeli mieliby rozmawiać o czymś zupełnie innym, było to lepsze od tego nieznośnego milczenia.
- Chodźmy się przejść, co? - wstała oraz podeszła do niego. - Chyba mam już dosyć samotnych spacerów.
- Dobra - mruknął, trochę zaskoczony i wyszedł, właściwie nie oglądając się za Raven. Dopiero na zewnątrz przystanął, stropiony. - Idziesz? - powiedział cicho, żeby ukryć zakłopotanie.
- No... tak - uniosła brwi oraz dołączyła do niego. Usiłowała znaleźć jakiś wspólny temat, lecz teraz chyba było to daremne. Ostatnio zbywał każdą próbę nawiązania konwersacji. Wzięła wdech. Zawsze warto spróbować. - Lubisz księżyc?
Najpierw spojrzał na nią zdumiony, patrząc głęboko w oczy i usiłując zrozumieć, dlaczego to zrobiła. Potem widocznie przypomniał sobie swoje słowa oraz uniósł głowę, spoglądając w niebo. Raven westchnęła, przymykając oczy. Przynajmniej próbowała.
- Ja... - przełknął ślinę. Widać nie umiał jednoznacznie odpowiedzieć. - Nie wiem. To znaczy... z jednej strony... nienawidzę go, ale jest... taki piękny - ostatnie słowa prawie wyszeptał, po czym spojrzał na nią.
Na pewno nie spodziewała się jakiejkolwiek odpowiedzi, a już na pewno nie o takiej długości. Otwarła usta zaskoczona, ale po chwili zdała sobie sprawę, jak musi to głupio wyglądać, więc zamknęła je z lekkim zmieszaniem. Ben miał niepewność w oczach, lecz także coś, czego nie umiała dokładnie nazwać. Jakby... chciał ją przeprosić. Tylko za co?

Chociaż robiło się coraz chłodniej i ciemniej, nie miała ochoty wracać do tej skrzypiącej chaty. Chciała wciąż wdychać świeże, czyste powietrze oraz chodzić, nasłuchując jak źdźbła trawy szurają o buty obojga. W zachowaniu Bena widać było jednak wyraźne zdenerwowanie, a nawet strach. Jego wzrok błądził wszędzie naokoło, wypatrując czegoś. W końcu uległa jego namowom oraz zgodziła się wejść do środka. Miała dziwne wrażenie, iż chłopak chce, by jak najszybciej poszła spać. A właśnie dziś odczuwała dziwną potrzebę jak najdłuższej aktywności po zmroku. Jakby przypadkowa złośliwość w stosunku do niego.
- Mogłabyś... nie wychodzić w nocy z domu? Tak jak ostatnio, kiedy tańczyłaś - przełknął ślinę. - Proszę, nie tańcz dzisiaj - spuścił wzrok.
Nie odpowiedziała, patrząc tylko na niego podejrzliwie. Zdecydowała ten jeden raz postawić na swoim. A może jej się nawet spodoba?
- O co chodzi, Ben? Mi możesz powiedzieć - uniosła lekko brwi.
- Właśnie o to chodzi - podniósł głowę. - Nie tobie. - Gdy jednak przez dłuższy czas wpatrywał się w jej oczy, dostrzegł upór, którego wcześniej w żaden sposób nie okazywała. - Nie. Nie Ciebie.
Wstał gwałtownie i wybiegł tak szybko, jak Raven jeszcze nie widziała. Bez namysłu podążyła za nim, chociaż musiała przyznać, iż ciężko było to wykonać, szczególnie jeśli drogę oświetlał jedynie księżyc. Całe szczęście nie musiała długo szukać. Stał kilkadziesiąt metrów od domu, widać jak dyszał ciężko.
- Ben?...
Odwrócił głowę oraz spojrzał na nią przepraszająco. Chciała podejść do niego, ale wtedy się zaczęło. Najpierw zaczął się miotać z dziwnym warczeniem, a czasem nawet skamleniem. Jakby z bólu. Potem było już tylko gorzej. Patrzyła jak kości się rozrastają, nienaturalnie napinając skórę, a następnie pokrywając się sierścią. Jednak kiedy jego twarz zaczęła się zmieniać, zrozumiała że już nic gorszego nie będzie. Ubrania leżały w strzępach na trawie, przez chwilę jeszcze hybryda człowieka i wilka stała nieruchomo w oszołomieniu spowodowanym bólem. Raven przyglądała się w ciszy, oczekując z upragnieniem na coś, co ją uwolni z paraliżu. Wilkołak nagle wyprostował się, spojrzał na lśniące, srebrne koło. I zawył.
Nie wiedziała jak się zachować. Gdyby zaczęła uciekać, pewnie zaraz by ją dogonił. Jeśli zostałaby, zapewne wyładowałby na niej swoją furię. Naprawdę nie miała pojęcia, co zrobić. Niespodziewanie zwierzę zastrzygło uszami, jakby usłyszało jej ciężki oddech. Oczywiście, że się bała. Jak miała się nie bać? To co czuła, było jednak dużo bardziej skomplikowane niż mogłoby się zdawać. Pomijając wszystko inne, gdzieś w środku wciąż wiedziała o tym, że to jest jej przyjaciel. Wilkołak odwrócił się nagle w jej stronę powoli. Miał duże uszy zakończone niewielkimi pędzelkami, a jego sierść była ciemnoczekoladowa. Przekrzywił łeb, jakby ją zobaczył po raz pierwszy, a potem stanął na czterech łapach i podszedł, wyjątkowo ostrożnie. Wciąż ją bacznie obserwował, każdy ruch, oddech oraz spojrzenie. Raven zauważyła jego lśniące, rudobrązowe oczy. Tak. To był on.
- Ben?... - powtórzyła cicho, lekko marszcząc brwi.
Wilk nagle zawarczał i pokazał zęby, jeżąc sierść. Wiatr zawiał od strony lasu. Wyprostował się oraz wciągnął zapach niesiony stamtąd. Jeszcze raz, przelotnie spojrzał na czarnowłosą, po czym pobiegł tam z uszami przy ciele. Przez moment patrzyła na miejsce, w którym zniknął.
- Wróci - szepnęła, zaciskając powieki. - Musi wrócić.

Obudziła się i usiadła, podpierając czoło dłoniami. Nie wyobrażała sobie momentu, w którym wyjdzie z pokoju gościnnego, a jego nie będzie. Przez chwilę jeszcze siedziała, nie myśląc o niczym właściwie, a potem ubrała się i nacisnęła klamkę ze strachem. Kuchnia była pusta. I niezbyt "schludna".
Niepewnie dotarła do drugich drzwi, z zaskoczeniem stwierdziła, iż były lekko uchylone. Zawahała się na moment, ale popchnęła je. Podrapane od wewnątrz drzwi, pogryziona szafa i walająca się wszędzie sierść nie były najgorsze. Na podłodze była krew. Dużo krwi. Poszukała smutnym wzrokiem sprawcy całego tego chaosu. Ben leżał na łóżku, zwinięty w kłębek pod zakrwawioną kołdrą. Jego włosy były sklejone od posoki, którą miał również na wargach. Podeszła do niego niezdecydowanie, kilka razy poślizgając się na kałużach krwi. Zdawał się jednak spać twardo.
- Ben... - szepnęła z troską, wyciągając dłoń w jego kierunku nieśmiało.
Nagle otworzył oczy, jakby usłyszał jej ciche wołanie. Przez chwilę leżał nieruchomo, a potem podniósł wzrok. Na moment w jego oczach pojawiła się rozpacz, potem znikła tak nagle jak się pojawiła. Raven miała wrażenie, że coś zrozumiał.
- Przepraszam, że uciekłem - odwrócił wzrok. - Nie mogłem znieść twojego widoku - znowu spochmurniał.
- To... twoja krew? - spytała, nie mogąc się powstrzymać. - Skąd jej tyle? - spojrzała na niego z troską.
- Tak, widzisz... kości, zmieniające swój kształt i rozmiar, często rozrywają skórę, mięśnie, czasem uszkadzają narządy wewnętrzne - westchnął. - Ale mam przyspieszoną regenerację - dodał, widząc jej odrobinę zmartwiony wzrok.
- Ben?... - powiedziała po chwili.
- Hm?
- Dlaczego nie mogłeś znieść mojego widoku? - chłopak odwrócił wzrok. Czekała przez chwilę, ale odpowiedź nie nadchodziła, więc pomyślała, że zmieni temat. - Um...
- Bo jesteś do niej zbyt podobna - przerwał jej nagle, nie zmieniając punktu, w który patrzył.
- ...Do kogo? - jej twarz przybrała odrobinę zawiedziony wyraz. Ben przez jakiś czas znowu się nie odzywał. - Uh?...
- Do niej... Do mojej siostry - zamknął oczy. - Miała identyczne włosy, rysy twarzy, głos... nawet podobny charakter. Tylko... twoje oczy. Oczy przypominają, że... to ty. Nie ona - zacisnął szczęki.
- O-oczy? - zarumieniła się. Zdała sobie sprawę, iż tak naprawdę nie wiedziała, jak wyglądają. - Jakie są?
- Twoje?... Fiołkowe. Intensywnie fiołkowe. Niczym dwa, lśniące ametysty - popatrzył na nią, a dokładniej na jej tęczówki. - Oczy Anne były jak trawa wczesnym latem - znowu zaczął patrzeć przez okno.
- Anne? - powtórzyła głucho imię. - To dlatego chciałeś najpierw mi je nadać?
- Żałosne, prawda? - skrzywił się. - W ten sposób chciałem przywrócić ją do życia.
- Ben... ból po stracie kogoś bliskiego nigdy nie jest żałosny - powiedziała cicho.
- Jak to może nie być żałosne? - spojrzał na nią z gniewem. - Umarła dziesięć lat temu. A ja dalej nie potrafię normalnie żyć.
- ...niektóre rany nigdy się nie zabliźnią - odpowiedziała po chwili.
Ben zerknął na nią lekko zdumiony, po czym usiadł. Mówił, że ma przyspieszoną regenerację, ale jak widać, nie było to nic natychmiastowego. Na jego plecach było kilka zakrzepów, podobnie na klatce piersiowej, lecz ciężko cokolwiek stwierdzić, jeśli wszystko jest we krwi.
- Wyjdę i poczekam, aż się ubierzesz... - mruknęła oraz wyszła, o dziwo, stąpając twardo po wszystkich tych czerwonych plamach.
Na zewnątrz zauważyła kilka krwawych śladów prowadzących do łazienki. Postanowiła uprzątnąć kuchnię, dopóki chłopak się nie wyszykuje. Podczas wykonywania tej czynności, doszła do wniosku, iż chyba tak naprawdę do niej nie dochodzi, że jej przyjaciel jest tym, co zobaczyła w nocy. Albo była naprawdę zuchwała, nie bojąc się żądnej krwi bestii obok siebie. Nie zdążyła przemyśleć tego dokładniej, bo Ben do niej dołączył, przerywając monolog wewnętrzny dziewczyny. W końcu było dosyć miejsca, by spokojnie usiąść. Ben miał wciąż na twarzy grymas. Po chwili ciszy Raven otworzyła niepewnie usta.
- Pamiętasz wczorajszą noc?... - zaczęła.
- Większość, ale niektóre fragmenty są zamazane. I nie to, że mógłbym cokolwiek zrobić wbrew instynktowi w tamtej postaci - westchnął, po czym znowu nastało krępujące milczenie.
- Ben... to, że jesteś wilkołakiem, nie zmienia niczego...
- Nie rozumiesz? - przerwał jej, patrząc głęboko w fiołkowe oczy. - To las mnie opętał! - przełknął ślinę. - To ja... ją zabiłem - zacisnął powieki, spod których popłynęły łzy. - To ja ją zabiłem! A potem... a potem... - spazm przeszedł przez jego pierś. - ...kazał mi... ją zeżreć... ona wciąż oddychała, kiedy czułem... smak jej krwi - zacisnął pięści. - Zeżarłem swoją siostrę.

__________________________________________
No dobra, kto tak naprawdę się NIE spodziewał, że on będzie wilkołakiem? :D Mam nadzieję, iż podoba się dramaturgia. ;)

niedziela, 26 maja 2013

Rozdział VI

Drzwi cicho skrzypnęły. Spojrzał na nią z politowaniem. Nie rozumiał, jak można być aż takim śpiochem. Podszedł do jej łóżka i usiadł na nim, kładąc swoją dłoń na ramieniu dziewczyny. Po jakimś czasie drgnęła oraz zamrugała nieprzytomnie. Pierwszy raz budził ją w taki sposób.
- Nie pojmuję, jak możesz tak długo spać - powiedział cicho z uśmiechem.
- Przeszkadza ci to? - uniosła brwi drwiąco. - Nie wszyscy chcą się zrywać z łóżka o siódmej rano - wtuliła twarz mocniej w poduszkę, ale nie wytrzymała tak długo i wkrótce usiadła, usiłując złapać odpowiednią ostrość wzroku. - Jeśli chcesz wiedzieć, nie spałam przez całą noc - mruknęła z rezygnacją.
- Fakt. To musi być męczące - jego uśmiech się poszerzył. - A co robiłaś?
- Tańczyłam - powiedziała cierpko, dziwnie akcentując. - Nie dasz mi spać? - na moment skupiła swój wzrok pełnym wysiłkiem na jego oczach.
- Przykro mi - westchnął. - Nie mogę. A teraaz, ponieważ nie musisz się przebierać, nie istnieje potrzeba, bym spuszczał cię z oka - zaśmiał się.
Dziewczyna prychnęła z dezaprobatą oraz położyła się z powrotem, nasuwając kołdrę mocniej na głowę. Z niechęcią stwierdziła, że Ben ani na chwilę nawet nie poruszył się, odkąd to zrobiła. A naprawdę chciałaby, żeby odszedł.
- Będziesz tu siedział dopóki nie wstanę? - warknęła, odkrywając się nieznacznie.
- Dokładnie - uśmiechnął się. - Muszę ci kupić szczotkę, czy coś w tym guście, bo masz lekko mówiąc, rozczochrane włosy - wypuścił powietrze ze swoich płuc.
- A ty nie potrzebujesz się czesać? - uniosła brwi.
- Zabawne - westchnął. - Nigdy o tym nie myślałem. Jeśli chcesz to możesz jeszcze spać, a ja pójdę kupić kilka drobiazgów - wyszczerzył zęby.
- To idź - mruknęła i wtuliła się mocniej w poduszkę.
Poczuła pieszczotliwe zmierzwienie włosów.

Zasnęła ledwie na kilkanaście minut. Potem miała już dosyć leżenia. Wstała nieco chwiejnie, założyła buty i wyszła. Pomyślała, że powietrze może ją odrobinę ocucić. Przez chwilę siedziała na schodkach, lecz szybko znudziła się, więc poszła pod las. Miał w sobie coś tajemniczego, czego na pewno nie posiadał ten, którym podróżowali. Zauważyła, iż jest ciemniejszy niż tamten. I chyba rosło w nim więcej iglastych drzew. Chciała zagłębić się w niego, poznać bardziej niż pozwalał na to widok z obrzeża. Gałązka pękła pod jej stopą, niepewnie spojrzała za siebie. W oddali zamajaczyła ciemna postać. Ben.

- Um, gdzie byłaś? - spytał lekko zakłopotany, kiedy zauważył, że weszła za nim.
- Hę? O-oh, pod lasem - bąknęła. - Jest taki... tajemniczy - uśmiechnęła się lekko, a oczy jej błysnęły.
- Tak, pewnie... - popatrzył na nią z niepokojem. Po chwili wyrwał się z zamyślenia oraz uśmiechnął. - Wreszcie możesz się uczesać - wyjął z pudła różnych rzeczy szczotkę z ciemnego drewna, wyposażoną w kilkadziesiąt małych, stalowych, zakończonych drewnianymi kuleczkami, drucików. - Podoba ci się?
- Jest ładna, ale... - spojrzała na niego z uniesionymi brwiami - ...to tylko szczotka.
- Ładne rzeczy umilają nam życie - powiedział szybko i wyjął jakąś bluzkę. - Mam nadzieję, że to wój rozmiar... - odezwał się cicho, patrząc na całą posturę dziewczyny. Ubranie raczej nie było w jakikolwiek sposób pasujące. - Przynajmniej będzie ci wygodnie...
- Żartujesz sobie? - otworzyła usta. - Przecież wiesz jaka jestem chuda! Jak mogłeś kupić mi taki worek? - pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Hmm... byłem trochę zamyślony - mruknął. - Ale wiesz, jeśli będziesz go używać bez dolnej części ubioru, może całkiem dobrze spełnić swoje zadanie... Nie to, żebym coś sugerował! - dodał szybko, widząc jej spojrzenie.
- Jeszcze tego brakuje! - warknęła oraz wyrwała mu podkoszulek z ręki, udając się do pokoju gościnnego.
Przez chwilę ją obserwował ze zmieszaniem, ale potem pokręcił głową i zaśmiał się sam do siebie, rozpakowywując pudło. Z dziką satysfakcją mógł wreszcie zjeść coś innego niż ser żółty.

Po krótkim sprawdzeniu, jak materiał na niej rzeczywiście wisi, wymknęła się przez okno. Nie miała zamiaru jakkolwiek być hamowana przez chłopaka, a tym bardziej tłumaczyć się z jakichkolwiek odruchów. Pobiegła pod las, nawet nie oglądając się za siebie. Przystanęła na moment, nim weszła do środka. Spojrzała na ciemne, powyginane drzewa oraz westchnęła. Miała wrażenie, że kiedyś już to się stało i niezbyt dobrze skończyło. Potrząsnęła głową, odrzucając wszelkie przeczucia oraz weszła do lasu. Czuła iż coś się stało. Jakby jakaś powłoka pęknęła. Ale to wszystko wydało się nagle żyć, oddychać, słuchać i obserwować każdy ruch Raven, każde jej tchnienie oraz zaciekawione spojrzenie. Żadne ptaki nie śpiewały, a w koronach ponurych drzew tylko huczał głucho wiatr, jednak miała wrażenie, że las jest całą, jedną istotą, wytrzeszczającą na nią swoje ślepia, nadstawiającą uszy, wciągającą jej zapach. Najbardziej zadziwiało ją nie to, iż wszystko wokół było żywe, lecz dlaczego właśnie ona zaciekawiła tą mroczną knieję. Czym? Dręczyło ją przeczucie, że gdyby zapytała, otrzymałaby odpowiedź. Ale... może najpierw się przedstawić?...
- Jak... masz na... imię? - spytała lekko zmieszana.
Liście zaszumiały intensywnie, dziewczyna domyśliła się, iż była to odpowiedź. Spuściła głowę i zrozumiała jak odmienne są ich języki. Nawet jeśli chciałaby się nauczyć leśnego dialektu, na pewno nie dałaby rady go wymawiać w jakikolwiek sposób. Usiadła w korzeniach jednego z wielu ciemnych drzew oraz podciągnęła kolana pod brodę. Nagle poczuła się dziwnie senna, zmęczona całym światem na zewnątrz knieji. Nie opierała się temu uczuciu.

Pierwszy raz miała sen. Był taki... realistyczny. Szkoda tylko, że nie mogła dokładnie widzieć w nim dużo rzeczy. Ktoś ciepłymi dłoniami podnosił ją z ziemi, wynosił z lasu. Czuła się taka ciężka, miała ochotę spaść z powrotem na glebę i pozostać tam do końca swoich dni. Jej kończyny zwisały bezwładnie z ramion osoby, która ją niosła. Gdyby tylko mogła nimi poruszyć, już dawno wróciłaby do chłodnego, posępnego boru oraz położyłaby się z powrotem pod którymś z drzew. Nie miała siły by się poruszać, mówić, otworzyć oczy. Ani oddychać.

Ocknęła się na czymś miękkim, w co mogła wbijać bez problemu palce. Tylko dlaczego to robiła? Otwarła usta bezgłośnie, z zamiarem wydobycia z siebie jakiegokolwiek dźwięku, nawet jeżeli miałoby to ledwo być westchnięcie. Poczuła jednak ciepłą dłoń, delikatnie dotykającą jej warg. Pragnęła otworzyć oczy za wszelką cenę, ale w jakiś sposób była do tego niezdolna. Czuła dziwny chłód w piersi, pulsujący do całego ciała. Całą siłą woli skupiła się, żeby choć odrobinę podnieść powieki.
- Co ci strzeliło do głowy? - powiedział cicho. Siedział obok niej na łóżku i patrzył swoimi rudobrązowymi oczyma ze zdumieniem. - Przecież nawet nie znasz okolicy.
- Nie wiem - powiedziała cicho, odwracając wzrok. - Był taki... hipnotyzujący.
- Tak -westchnął, również patrząc niemo w jakiś punkt na podłodze. - To dobre określenie.
- C-co? - uniosła brwi, kierując na niego swoje spojrzenie.
- "Hipnotyzujący" to dobre określenie... - powtórzył cicho, usiłując uniknąć kontaktu wzrokowego. Pamiętał wszystko, co kazał mu zrobić. A potem... zostawił samemu sobie. - Czujesz się lepiej? - westchnął, żeby zmienić temat.
- T-tak... ale ty chyba marnie wyglądasz...
- Nic mi nie będzie - powiedział opryskliwie, po czym wstał i wyszedł, prawie trzaskając drzwiami.
Chciała wstać oraz pobiec za nim, ale jej ciało wciąż było zbyt ciężkie.

- Pełnia się zbliża... - usłyszała cichy szept.
- C-co? - zdumiona spojrzała na Bena.
- Księżyc robi się z każdym dniem większy, prawda? - uśmiechnął się słabo, patrząc na nią.
- T-tak, w sumie... tak - wymamrotała, całkowicie zaskoczona tym stwierdzeniem. Jak można ni z gruszki, ni z pietruszki zacząć gadać o księżycu? Nagle wpadła jej do głowy myśl, że Ben może po prostu próbować przerwać nieznośną ciszę. Najwidoczniej niezbyt mu to wychodziło. - Wreszcie coś innego niż ser... - mruknęła, puszczając oko do niego.
Chłopak uśmiechnął się lekko, ale widać było, iż rzeczy z których mógłby się cieszyć, tak naprawdę wcale go nie obchodzą. Równie dobrze mógłby nie jeść nic. Wstała zza stołu, ubrała buty i udała się w stronę drzwi.
- Gdzie idziesz? - spytał cicho.
- Porozmawiać... z innymi. Chciałabym ich poznać - zacisnęła pięści oraz wyszła.
Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła biec w stronę wioski. Spojrzała za siebie, czy przypadkiem za nią nie biegnie, przez co wpadła na kogoś. Jęknęła z zakłopotaniem. Raczej dobrego pierwszego wrażenia nie zrobiła.
- Przepraszam... - mruknęła, szybko się podnosząc i cofając o kilkanaście centymetrów.
- Nie szkodzi... - człowiek usiadł, łapiąc się za głowę. - Coś się stało, że tak uciekałaś? - uniósł brwi.
Potrząsnęła szybko głową. Mężczyzna miał ciemnoszare włosy, co od razu zwróciło jej uwagę. Chyba zauważył to spojrzenie.
- Wiem, dziwny kolor, prawda? - uśmiechnął się, unosząc brwi.
- T-tak... trochę - wymamrotała zakłopotana. - Przepraszam, nie chciałam się gapić...
- Nic się nie stało - wzruszył ramionami oraz wstał. - Jesteś chora? Bo masz niepokojącą barwę skóry...
- Byłam - mruknęła. - Ale teraz już czuję się lepiej - westchnęła, odwracając wzrok.
- Mieszkasz tam? - uniósł brwi, pokazując na dom blisko lasu.
- T-tak... ale... to nie jest mój dom... - zamknęła oczy.
- Wiem, dawno nikogo tam nie widziałem... chyba nikt się nie obrazi, jeśli tam zamieszkasz - uśmiechnął się.
- N-nie rozumiesz, ja... - westchnęła z irytacją. - ...mieszkam tam z przyjacielem, to jego dom, a ja jestem na jego utrzymaniu - popatrzyła na niego ze złością.
- Eh, wybacz - podrapał się po szyji. - Mam na imię Spencer - wyciągnął dłoń w jej stronę.
- Raven - powiedziała cicho, nie racząc podać mu dłoni. - I nic się nie stało. Przecież nie wiedziałeś - burknęła. - Przepraszam, jeśli jestem trochę opryskliwa, ale jestem zdenerwowana - westchnęła, mrużąc oczy.
Powoli cofnął dłoń, lekko stropiony. Dziewczyna chyba nie widziała tego, ale Spencer patrzył na nią jak na niespełna rozumu. Pewnie nawet gdyby o tym wiedziała, nie przejęłaby się tym zbytnio. Wlepiał w nią swoje nieruchome, wodniste oczy, jakby była kosmitką. W końcu westchnął i zamrugał kilka razy.
- Masz... ciekawe imię - wykrzywił wargi w niezbyt naturalnym uśmiechu.
- Ta... - mruknęła. Przypomniała sobie o swoim kruku. Bardzo chciałaby, żeby był tutaj teraz. - Gloom... - szepnęła.
W tym samym momencie usłyszała miękki łopot skrzydeł, a po chwili poczuła na swoim ramieniu pazury. Ptak obserwował bacznie Spencera, jakby sprawdzając, czy nie stanowi zagrożenia dla dziewczyny. Na jej twarzy nagle wykwitł uśmiech, gdy spojrzała na zwierzę. Nawet nie wyobrażała sobie, iż mógłby właśnie tu przylecieć. Naprawdę był niezwykły.
- To... stąd to imię? - wymamrotał zdumiony, patrząc z podziwem na lśniące, granatowe pióra.
- Tak, chyba tak... - westchnęła. - Mój przyjaciel mi je nadał.
- C-co? - wytrzeszczył oczy.
- J-ja... ocknęłam się zaledwie tydzień temu. Nie pamiętam nic sprzed tego - mruknęła zakłopotana.- Nawet nie wiem właściwie, dlaczego byłam w szpitalu.
Pokiwał głową, chociaż tak naprawdę niewiele zrozumiał. Ta kobieta była jeszcze bardziej kuriozalna niż zdawałoby się na pierwszy rzut oka.
- Chyba już pójdę - westchnęła, patrząc za siebie. Mimo że rozmowa z nim odrobinę ją irytowała, to jednak wewnętrznie się uspokoiła. Ostatni raz spojrzała na szarowłosego. - Dzięki za rozmowę - powiedziała cicho, odwróciła się oraz odeszła.
Spencer jeszcze przez chwilę obserwował ją jak odchodzi w zamyśleniu. Potem kopnął kamyk i wrócił do swojego domu.

Dzisiaj kruk wydawał się dużo bardziej ciążyć na jej ramieniu niż kiedykolwiek wcześniej. Ale pewnie była to tylko kwestia nastroju. Dziwne, jak humor może wpływać na cały otaczający nas świat. Gdy jest się zirytowanym, smutnym - wszystko wydaje się takie szare, a czasem wręcz złośliwe. Podniosła wzrok i przystanęła, patrząc na zakurzony dom przez swoje ciemne włosy, którymi miotał wiatr. Teraz stała pomiędzy decyzją, czy wejść do niego, czy też nie. Gdzie miałaby pójść? Do wioski? Chociaż czuła okropne niezdecydowanie wymieszane z niechęcią, w środku wiedziała, iż targało nią niewypowiedziane pragnienie dołączenia do przyjaciela. Miała wrażenia, że nie może się poruszyć. I w sumie... nie musiała.
- Poznałaś kogoś? - nawet nie zauważyła, kiedy drzwi skrzypnęły, a pomiędzy nimi stanął rudooki.
Podniosła głowę z lekkim zaskoczeniem, spozierając na niego. Opierał się o framugę drzwi, obserwując Raven z uniesionymi brwiami. Może nie rozumiał dlaczego wtedy wyszła. Ona jego też wtedy nie zrozumiała.
- Tak - mruknęła.
- Kogo? - spytał po chwili ciszy, gdy zrozumiał, iż sama nie powie.
- Imię? - westchnęła. Ben pokiwał głową. - Spencer.
Zdawało jej się, że ciężko mu było przetrawić tę wiadomość. Na zmianę w jego oczach pojawiała się irytacja i obojętność, jakby nie wiedział, co tak naprawdę okazywać. W końcu przymknął oczy oraz wziął wdech.
- On nie wie, że mieszkasz ze mną? - mruknął, wciąż nie podnosząc powiek.
- Wie, że mieszkam z przyjacielem, ale żadnych konkretnych informacji - wzruszyła ramionami.
- To dobrze - otworzył oczy. - Bo jest moim kuzynem.
Raven w życiu nie przypuszczałaby, że Ben mógłby być jego krewnym. W żaden sposób siebie nie przypominali, czy to z charakteru, czy wyglądu. Musieli być naprawdę ciekawą rodziną. Chociaż po reakcji można było się domyślić co nieco. Już otwierała usta, lecz wyprzedził jej pytanie.
- Lepiej jeśli nie wiedzą, że tu jestem. Oni... - odwrócił wzrok - myślą, że nie żyję.

_________________________________________

czwartek, 23 maja 2013

Rozdział V

Po kilku godzinach las się wreszcie skończył. Stali na pagórku, skąd roztaczał się widok na piękną dolinę poprzecinaną setkami rzek, potoczków, drobnych lasów i kolorowych, małych domów. W oddali majaczyła wielka góra, pod którą stał biały zamek oraz zatłoczone budynkami miasto, otoczone murem z jedną, wielką bramą pośrodku niego. Raven podobał się ten widok, ale nie wyobrażała sobie życia w takim miejscu, szczególnie z myślą o hałasie. Dziesiątki niewielkich, drewnianych osad były rozsiane w tej jednej wielkiej kotlinie, zaś pomiędzy nimi przebiegały skromne, wysypane zaledwie piaskiem drogi. Te prowadzące do miasta były wybrukowane tym samym kamieniem co zamek, ale w wyniku użytkowania nie były tak lśniące jak on.
- Ale tu pięknie - powiedziała cicho, uśmiechając się.
- Nie we wszystkich częściach Herry jest tak ładnie - mruknął Ben. - Ja mieszkam właśnie w tej "brzydszej" części. Nie moja wina, że tam się urodziłem - westchnął. - Ale przynajmniej tam jest ciekawiej. Wiesz, chociaż nie zawsze jest tam spokojnie - uśmiechnął się lekko i zaczął schodzić ze wzgórza.
- Inne części Herry są... mniej kolorowe, tak? - krzyknęła, biegnąc za nim.
Ben wybuchnął śmiechem oraz przytaknął. Epitety używane nieraz przez dziewczynę były co najmniej dziwne. Przez dłuższy czas nie mówiła nic, obserwując każdy centymetr tej krainy z zaciekawieniem.
- Gdzie są te... inne części? Za górą? - uniosła brwi.
- Nie wszystkie. Ale większość - wzruszył ramionami. - Za nią duże obszary to bagna, spopielone lasy i tym podobne.
- Pozostałości po wojnie? - przystanęła z otwartymi ustami.
- Tak. Wojnie - powiedział cicho i również przestał iść. - Trwała dziesięć lat. Od kiedy miałem trzy lata - mruknął.
- Straciłeś kogoś? - spytała niepewnie, bojąc się reakcji.
- Nie - spojrzał bezbarwnie na horyzont. - Straciłem później.
Stwierdziła, że jeśli nic nie mówi, to pewnie nie chce ciągnąć dalej tematu. I nie będzie go zmuszać. Bo po co?

Do momentu, w którym nie zobaczyła martwych, ogołoconych z liści drzew, martwiła się tylko o stan swojego przyjaciela. Później cała aura tamtych obszarów przesiąknęła również ją. Nie umiała sobie wyobrazić ile żyć tutaj zgasło. Nie chciała sobie wyobrażać. Przez jej umysł przechodziły jednak dziwne wizje umierających i rannych, których nie potrafiła wytłumaczyć. Dręczyły ją przez większość drogi, lecz nie chciała martwić Bena swoimi urojeniami. W pewnym momencie poczuła, jakby była właśnie na polu bitwy i dzierżyła w ręku miecz, wyślizgujący się już z pomiędzy palców z wycieńczenia. Odczuwała okropny ból w klatce piersiowej, jakby ktoś przeszył ją mieczem. Woń krwi wdzierała się do jej nosa. Własnej krwi.
- Raven! - usłyszała krzyk Bena, który ją ocucił. Wciąż miała przed oczami swoją krew, ostrze w dłoniach oraz krzyki konających. Zamrugała kilka razy. - Nic ci nie jest? - był wyraźnie wystraszony.
- Oni tu byli - szepnęła. - Zabijali. Wrzeszczeli. Krwawili - spojrzała mu w oczy. - Umierali.
Leżała na szarej, spopielonej ziemi. Najwidoczniej straciła przytomność. Chłopak przytulił ją, by uspokoić rozedrgane nerwy obojga. Nie przypuszczał, że właśnie jej to mogło się przytrafić. Nikomu tego nie życzył, a już z pewnością nie jej.
- Co widziałaś? - spytał cicho, ujmując jej twarz w dłonie.
- Ogień. Śmierć. Krew - odwróciła wzrok. - Moją krew.

- Czujesz się już lepiej, prawda? - po raz setny przystanął i zaczął się jej przypatrywać, szukając oznak zmęczenia, czy tracenia kontroli nad sobą.
- Dużo - westchnęła. - Ale wciąż słyszę ich oddalone krzyki. Czuję lekki zapach krwi oraz ciepło ognia na mojej skórze - pokręciła głową. - Jakbym tam była, a to wszystko było wspomnieniem.
- Może... byłaś - powiedział cicho. - Tylko nie pamiętasz.
- N-nie. Rzeczy, które poznałam tamtym razem, przynajmniej kojarzę. A jestem pewna, że gdyby tak było, widok spalonych drzew nie przeraziłby mnie tak. Jestem tu pierwszy raz - przejechała dłonią po swoim ramieniu, lekko zakłopotana. - Daleko jeszcze? - spytała, żeby zmienić temat.
Zaraz po tym ujrzała drewnianą kuźnię niewielkich rozmiarów, połączoną z czyimś domem dla oszczędności. Z ceglanego komina buchał dym obficie, tak że czuła jego intensywną woń. Potem zobaczyła całą resztę wioski, złożonej z zaledwie kilkunastu domów. Ciekawa była, kto w takim miejscu zakładał kuźnię. Ogółem prowadzenie jakiejkolwiek działalności w takim miejscu nie miało raczej wielkiej przyszłości, ale ludzie żyjący w małych wioskach z pewnością też potrzebowali jakichś sprzętów. Raven nie zauważyła wielu osób, ale pomyśłała, iż to przez porę dnia. Natomiast kobieta zamiatająca werandę, była jedyną, która przynajmniej powiedziała im dzień dobry.
- Tu się dzieją jakieś rzeczy? - spytała cicho towarzysza.
- Tak. Zdarza się - odpowiedział po głośnym napadzie śmiechu.
Jeśli tu się "zdarzało", to co musiało być w tej drugiej części...
Po drodze widziała mały sklep, tartak zaraz na początku wioski oraz kilka innych budynków. Jakby nie było, miejsce wyglądało na opuszczone. Prawdopodobnie przez wojnę. Pytanie o to wszystko raczej byłoby nie na miejscu tu, gdzie wszyscy obcy ludzie będący tego świadkami, słyszeli. Chciała spytać przyjaciela o to w jego domu. Nawet przed sobą się do tego nie przyznawała, ale odczuwała strach przed tym miejscem. Miała nadzieję, iż to minie z czasem, kiedy przyzwyczai się do tego lub pozna tutejszych ludzi. O ile dadzą się poznać.
- No... to tu mieszkam - mruknął nagle cicho chłopak i przystanął obok podobnego do tylu innych, domu.
Stał jednak trochę z boku osady, jakby trochę bliżej lasu, który rósł nieopodal wioski. Rzeczywiście, zdawał się być nawet bardziej opustoszały niż reszta budynków. Ben najwidoczniej nie miał rodziny. Już... nie miał?
- Er... wiesz, dawno mnie tam nie było... więc może być bałagan - skrzywił się lekko.
- Zawsze można posprzątać, prawda? - zaśmiała się delikatnie.
- Tak... można - spojrzał nieprzytomnie na swoje miejsce zamieszkania.
Miało na wpół otwarte drzwi, jedno okno wypadało z zawiasów, dach nie posiadał kilku desek. Z opisu wynika opłakany stan, ale w rzeczywistości nie wyglądało to aż tak źle, chociaż wciąż nie porządnie. Raven miała nieodparte wrażenie, iż właśnie wygląd rudery wywoływał w niej coś na kształt sentymentu. Może jej poprzedni dom również wyglądał podobnie? Nie miał ogrodu, jedynie niewielki ganek, a gdzieniegdzie rozpostarte pajęczyny tańczyły zwiewnie przy każdym podmuchu. Gdyby Ben spytał jej, czy w ogóle jej się coś podoba w tej dziurze, na pierwszym miejscu wymieniłaby srebrne sieci.
- To... wchodzimy do środka, czy jak? - chrząknęła trochę speszona.
- Tak, pewnie - westchnął, wyrwany z zamyślenia.
Powoli weszła po skrzypiących schodkach, przesuwając dłonią po zakurzonej poręczy. Dotyk pyłu nie drażnił jej skóry, tak jak bywa to u większości ludzi. Nawet gdy jedna z pajęczyn się do niej przykleiła, nie zwróciła na to większej uwagi. Położyła powoli dłoń na przekrzywionej klamce oraz przyciągnęła do siebie, bo drzwi były już otwarte. Rzeczy, meble w środku, wszystko było w prawdziwym chaosie, niektóre krzesła połamane, gdzieniegdzie Raven prawie zdawało się, że widziała krew. Ale za każdym razem stwierdzała, iż było to tylko złudzenie. Wreszcie, kiedy ogarnęła już cały ten bałagan wzrokiem, skierowała go na swojego towarzysza. Na jego twarzy był cień niepokoju, lecz także lekkiego zmieszania, że ktoś niemal obcy, widział jego mieszkanie w takiej kondycji.
- Jeśli pozwolisz, chciałbym chociaż trochę to wszystko oczyścić - mruknął.
- Mogę ci pomóc - uniosła brwi.
Przez dłuższą chwilę nie odzywał się, patrząc w oczy dziewczynie. W końcu westchnął, zamknął oczy na moment oraz kiwnął głową niezdecydowanie.
- Może... pójdziesz pozamiatać na zewnątrz, czy coś... w tym stylu? - wykrztusił z siebie nagle, gdy już zabierała się za podnoszenie poprzewracanych krzeseł.
Spojrzała na niego niepewnie, ale wzruszyła ramionami i wyszła. Ben odetchnął, opierając się plecami o ścianę.

W życiu nie przypuszczała, iż nawet tak prosta czynność jak zamiatanie, do tego zwana pracą, może sprawiać jej przyjemność. Czuła się dziwnie odprężona, nie musiała się nigdzie spieszyć. Mogła wysprzątać z kurzu każdy centymetr desek. Gloom siedział na poręczy werandy oraz przypatrywał jej się, wyjątkowo cicho. Może na niego to miejsce też tak działało? Szkoda jej było oczyszczać to miejsce z pajęczych sieci, ale nie sądziła, by na dłuższą metę zaplątywanie się w nie, było przyjemne. O takich właśnie błahostkach myślała w wolnych chwilach i tak naprawdę nie przeszkadzało jej to. Dzięki temu nie musiała liczyć czasu, ani martwić się, co będzie robić za chwilę. Najbardziej nie lubiła planować, chociaż właściwie nie zaplanowała za dużo. Nie zaplanowała za dużo, od kiedy się obudziła.
- Lubisz tak zamiatać? - usłyszała nagle.
- Na to wygląda - odpowiedziała z lekkim, zaskoczonym uśmiechem. Ciekawe jak długo się już jej przyglądał. - Nie muszę nigdzie się spieszyć, mogę spokojnie pomyśleć. Tak długo jak się nie męczę, sprawia mi to przyjemność.
Ben pokręcił nieznacznie głową z uśmiechem, po czym delikatnie wyjął narzędzie pracy z jej dłoni. Czuła, że znowu zaczął się o nią martwić i zaraz każe jej odpoczywać. A właśnie, a propos...
- Masz jedno łóżko? - spojrzała na niego trzeźwo.
- Nie, jest drugie, w innym pokoju - uśmiechnął się szerzej. Prawdopodobnie przewidział, iż o to zapyta. - Chodź coś zjeść, chociaż pewnie nie będzie to nic jadalnego... - westchnął.
Ptak zakrakał, siadając po raz pierwszy na ramieniu chłopaka. Ten zaśmiał się tylko oraz pogładził granatowe pióra zwierzęcia. Na pierwszy rzut oka dziewczyna pomyślała, że tak naprawdę niewiele się tu zmieniło, ale dosżła do wniosku, iż może to być przez światło. Teraz już było prawie ciemno. Po skromnej kolacji Ben odprowadził ją do jej łóżka oraz z przykrością zawiadomił, że nie ma raczej nic, w czym mogłaby spać. Raven tak naprawdę  to nie przeszkadzało. Po prostu zasnęła w ubraniach z podróży. Miała dziwne wrażenie, że zanim jutro się obudzi, chłopak już jej kupi coś w stylu koszuli nocnej.

Z niechęcią stwierdziła, iż jest wciąż ciemno. Ale nie mogła już dłużej leżeć, a tym bardziej spać. Przetarła oczy i zamrugała kilka razy, by obraz jej się wyostrzył. Przez chwilę patrzyła na srebrne światło padające przez okno, właściwie nie myśląc o niczym. Wtedy zdała sobie sprawę, że z każdym dniem staje się ono mocniejsze, jaśniejsze. Czy nie było to oczywiste? Przecież z każdym dniem księżyc był większy. Raven westchnęła oraz powoli usiadła, stawiając bose stopy na podłodze. W pewien sposób znów poczuła się, tak jak w szpitalu, gdy zaczynała chodzić. Ból wracał? Prawie nadszedł znów, ale wiedziała, iż tym razem było to tylko wspomnienie, zatarte jak litery w starym liście i niebieskie jak drzewa na odległym horyzoncie. Podniosła się, podeszła do okna, skierowała swój wzrok na to wszystko, co widoczne za szybą. Z tej wysokości mogła zauważyć dużo więcej niż przez okno umieszczone trzy metry nad ziemią. Trawa łagodnie falowała, widocznie na zewnątrz błąkał się wiatr. Po krótkim namyśle zdecydowała się wyjść oraz poczuć ten nocny powiew, dotknąć chłodnej trawy. Zobaczyć jak naprawdę jest po zachodzie słońca. Cicho wyszła ze swojego pokoju, przemykając przez pomieszczenie, w którym przypuszczalnie spał Ben. Od momentu, kiedy przeszła przez drzwi frontowe, wiedziała iż noc stanie się jej ulubioną porą doby. Znów stała się damą odlaną ze srebra, z kołem zębatym jako sercem i milionem trybików w głowie. Nawet nie zauważyła, gdy zaczęła machinalnie tańczyć, w umyśle odtwarzając melodię ze starej, zakurzonej pozytywki. Wiatr huczał jej w uszach oraz targał włosy, ale ona cały czas grała w pamięci powtarzające się nuty, nie zwracając uwagi na nic innego. Nie myślała, czy będzie tak pląsać przez całą noc, żyła tą chwilą, nie odczuwała zmęczenia ani znudzenia.
Gloom siedział w mroku na parapecie okna oraz przypatrywał się dziewczynie. Ktoś bardzo niezwykły mógłby powiedzieć, że kruk ma łzy w oczach.

_________________________________________

wtorek, 21 maja 2013

Rozdział IV

Rozkleiła niechętnie swoje oczy. Dzisiaj stąd odchodzi. Nawet tuż po przebudzeniu ta myśl ją prześladowała. Tej nocy nie spała zbyt dobrze. W ogóle nie sypiała dobrze, mimo że nie pamiętała snów. A teoretycznie, jeśli nie ma się snów, nasze ciało lepiej odpoczywa.
- Możemy odejść kiedy tylko chcesz. Mi się nigdzie nie śpieszy - usłyszała cichy, spokojny głos Bena.
Podskoczyła na łóżku. Chłopak uniósł brwi. Czy za drugim razem można się już było tego spodziewać?
- Wiesz, na razie jeszcze nie wstałam z łóżka.
- Jeśli jesteś zmęczona, możesz jeszcze pospać - westchnął. - Ja też nie czuję się wypoczęty.
Przez chwilę miała ochotę spytać, skąd wie, że jest ospała. Ale po chwili zrezygnowała. Po co drążyć temat?
- N-nie, dzięki. Wolę już zejść z łóżka - usiadła oraz popatrzyła przez jak zawsze otwarte, okno. - Gloom?
Kruka nie było w jej pokoju. Przecież spodziewała się, iż w każdej chwili mógł odejść. Dlaczego więc czuła żal? Chciała by wrócił, ale było to prawie niemożliwe. Z drugiej strony... ten kruk był naprawdę inny.
- Chcę wynieść się stąd jak najszybciej - popatrzyła na niego znacząco. - Powoli zaczynam nawet... nie lubieć tego miejsca.
- W porządku - westchnął ciężko i wyszedł.
Raven przez chwilę spoglądała niemo na wielkie, bordowe drzwi. Potem się ubrała.

- Masz w ogóle jakieś rzeczy?
Na jej twarzy pojawiło się zakłopotanie. Nigdy się nad tym nie zastanawiała. Powoli pokręciła głową z namysłem. Ben westchnął poirytowany. Teraz poczuła się jak ciężar.
- B-Ben... nie... musisz się mną opiekować - szepnęła.
- Nie o to chodzi - mruknął. - Też chcę opuścić szpital. Tym bardziej, że... hm, nieważne. Potem ci powiem.
- Dziękuję - odezwała się po chwili.
Chłopak uśmiechnął się przyjaźnie i założył swój plecak. Spojrzał na nią pytająco. Westchnęła oraz po chwili pokręciła głową. Niczego wtedy bardziej nie chciała uniknąć.
- Chodźmy - szepnęła.
Wielkie, bordowe drzwi nie były więcej barierą dla niej. Teraz nie było żadnych barier. Przynajmniej tych fizycznych. Drzwi wejściowe szpitala zostawiła otwarte, jakby chciała, żeby ktoś za nią podążył. Ben szedł przed nią.

- Dlaczego idziemy przez las?
- Nie lubisz lasu? - spytał wymijająco.
- Cóż.. jestem pierwszy raz w lesie. Pierwszy, który pamiętam - wzruszyła ramionami.
Słyszała wcześniej jak ptaki mieszkające na lipie obok szpitala śpiewały, ale na pewno nie spodziewała się, by w lesie było tak głośno. W pewien sposób ją to drażniło. Nie mogła też zatonąć w swoich myślach, bo już kilka razy prawie weszła w drzewo. Tak trzeźwy stan umysłu raczej nie był dla niej. Ale może się przyzwyczai. Przez większość dotychczasowej drogi nie odzywali się do siebie. Raven raz po raz zastanawiało, nad czym się skupiał. Ani razu nie rozpoczął rozmowy. Może po prostu nie miał nastroju.
- Lubisz, kiedy mówię? Czy wolisz, żebym siedziała cicho? - odezwała się ledwo dosłyszalnie.
- Rób co chcesz. - Zdał sobie sprawę, jak okropnie to zabrzmiało. Przystanął, sfrustrowany. - Chciałem powiedzieć... że jeśli chcesz porozmawiać, to dlaczego nie? I wybacz, jeśli moje odpowiedzi są czasem... chłodne.
- Nie szkodzi - stanęła obok niego, uśmiechając się przyjaźnie. - Chyba słyszę...
Usiadł na jej ramieniu i skubnął w szyję. Ciekawe, czy wiedział o ich odejściu.
- ... krakanie - zaśmiała się oraz pogładziła jego lśniące pióra.
- Cóż, teraz chyba już będziesz miała z kim rozmawiać. Em... nie żebym był... zirytowany, czy coś w tym tonie. Chodźmy - westchnął.
Dziewczyna przez chwilę patrzyła na niego skonsternowana, po czym musiała nadrobić dystans między nimi.
- Mogę ponosić za ciebie plecak, jeśli się zmęczyłeś - rzuciła od niechcenia.
- N-nie, wiesz myślę, że będzie lepiej jak ja będę go nosić. Wiesz, twoja postura i tak dalej... poza tym nie, nie czuję się w jakikolwiek sposób utrudzony. Ewentualnie psychicznie - ostatnie słowa mruknął już do siebie, ale nie dbał, czy to usłyszała. - A, właśnie. Możemy przystanąć.
- C-cóż... chyba bolą mnie trochę nogi - wymamrotała niepewnie. - Trochę za bardzo się o mnie martwisz.
- Ty zawsze zaczynasz - burknął wymijająco.
Raven westchnęła zrezygnowana i usiadła na pierwszym lepszym konarze na ziemi. Chłopak nie odzywał się, przez dłuższy czas patrzył nawet w zupełnie inną stronę niż ona. Zdawał się być wyczulony, jakby czyhało na nich niebezpieczeństwo. Chciała zapytać o co chodzi, lecz czuła iż jest to w jakiś sposób nie na miejscu.
- Jesteś głodna?
Pokręciła głową i odwróciła wzrok. Czuła coś w sercu, co doprowadzało ją do szaleństwa, bo nie wiedziała czego chciała, ale to pragnienie było naprawdę silne. To był chyba już drugi raz, kiedy to uczucie wpełzało do jej wnętrza. Gdy tam się znajdowało, miała ochotę popełnić samobójstwo z obłędu. Chyba dobrze byłoby teraz ruszyć w drogę od nowa.
- Chodźmy - westchnęła. - Już odpoczęłam - dodała, widząc jego zaskoczone spojrzenie.
- Szybka jesteś - uśmiechnął się po raz pierwszy od dłuższego czasu.
Raven prychnęła i strzepnęła różne drobne śmieci ze swoich spodni. Chłopak znowu powrócił do swojego ponurego stanu. Około godziny szli w milczeniu, nawet na siebie nie patrząc. Jedynym zadowolonym osobnikiem był kruk. Do czasu, gdy dziewczyna się potknęła i musiał wzbić się w powietrze, by nie wylądować z nią na ziemi. Podparła się rękami, by  nie wylądować całkiem na glebie, co zrobiła w ostatniej chwili. Usłyszała cichy chichot Bena.
- Każdemu może się zdarzyć - warknęła wrogo.
Podszedł do niej oraz wyciągnął dłoń. Chwyciła ją z pewnym wahaniem. Upadła tak niefortunnie, że jakaś gałązka przecięła jej dżinsy i zraniła w kolano. Nie widziała w tym zbyt dużego zagrożenia, czy jakkolwiek by to nazwać, ale chłopak zmartwił się lekko.
- W porządku. To tylko kolano - mruknęła z niechęcią. - Nie ma sensu przejmować się czymś takim - westchnęła poirytowana.
- Dobra... Ale myślę, że na dzisiaj koniec marszu - spojrzał na nią przepraszająco. - I tak robi się już trochę ciemno - zmarszczył brwi. - Czemu tak na mnie patrzysz?
- Nie wiem, czy mi to przeszkadza - wzruszyła ramionami. - Tylko nie zrywajmy się o świcie - mruknęła.
Ben roześmiał się i wyjął dwa koce z plecaka. Był na tyle uprzejmy, że dał jej większy. Raven spojrzała na niego dziwnie.
- Nie będzie ci zimno?
- Wątpię - westchnął. - Wiesz, zawsze można... się przytulić - mruknął odrobinę niechętnie.
- Tak. Można - spoglądnęła na zachodzące słońce przez drzewa. - To dobranoc - położyła się na gruncie i owinęła się w koc.
Ben przez chwilę ją obserwował, po czym zrobił to samo.

Przez chwilę czuła się wspaniale, wdychając świeże powietrze i pozwalając promieniom słonecznym świecić prosto na jej twarz. Pomysł, by opuścić tamtą klitkę był naprawdę dobry. Potem pomyślała, że ma okazję pierwszy raz zobaczyć swojego towarzysza śpiącego.
Usiadła delikatnie i odwróciła się w jego stronę. Jego włosy były jeszcze bardziej zmierzwione niż zwykle, a drobne listki i gałązki powplątywały się w nie. Raven uśmiechnęła się na ten widok, ale zaraz po tym doszło do niej, iż ona pewnie wygląda gorzej. Twarz chłopaka wyglądała dużo zdrowiej niż wczoraj. Zdecydowała się nie budzić go. Wstała, przykryła przyjaciela kocem i poszła szukać jakiegoś strumyka. W duchu błagała, żeby tylko się nie zgubić. Niemal przypadkiem usłyszała delikatny chlupot. Podążyła w kierunku dźwięku niepewnie. Ale to co ujrzała, przeszło jej oczekiwania.
Przed nią rozpościerało się wielkie jezioro. Ale w powietrzu unosił się dziwny, słony zapach. Raven musiała przyznać, że nawet nie kojarzył jej się, tak jak rzeczy, które poznała przed utratą pamięci. Widocznie wtedy również nie poznała tego. I prawdopodobnie dlatego nie umiała nazwać tego wielkiego jeziora, którego jej wzrok nie obejmował. Podeszła powoli do wody, łagodnie obmywającej brzeg. Zastanawiała się, czy w ogóle jej dotknąć. Zdecydowała odejść i ewentualnie wrócić tu ze swoim przyjacielem. Odwróciła się i prawie pobiegła z powrotem do niego. Żal było jej wyciągać go z błogiego stanu odpoczynku, ale ciekawość nie dawała jej spokoju. Przyklęknęła przy nim oraz dotknęła delikatnie jego ramienia. Ben otworzył oczy. Przez chwilę był zdziwiony nie tylko faktem, że Raven go budzi, lecz także całą resztą. Dopiero po chwili doszło wszystko do niego, a całe zaskoczenie ustąpiło. Spojrzał na dziewczynę pytająco.
- Muszę ci coś pokazać - szepnęła, jakby nie chcąc drażnić jego uszu.
Ben westchnął, przejechał sobie ręką po twarzy, by się dobudzić oraz wstał leniwie. Pierwszy raz widziała go tak nieprzytomnego. Może to dlatego, że był to także pierwszy raz, kiedy to ona go obudziła. Szła powoli, uważając by go nie zgubić przypadkiem. Chłopak widocznie się ożywił, gdy usłyszał szum wody, a jeszcze bardziej, kiedy poczuł słoną woń.
- Co to takiego? - popatrzyła na brudnozieloną taflę wody. - Mam wrażenie, że jest zbyt duże na jezioro.
- To... morze - szepnął, nie odwracając osłupiałego wzroku z fal.
Nad wodą unosiła się dosyć gęsta mgła, trochę nagle ustępując przy brzegu. Raven przyznała w myślach, że ta nazwa niczego jej nie przypominała. Niepewnie zdjęła buty i podeszła bliżej morza. Poczuła chłodne, łaskoczące fale na swoich stopach i ziarnisty, mokry piasek pod nimi. Nie umiała opisać, czym było uczucie, które teraz ją naszło, lecz z pewnością było cudowne.
- Ono... jest słone, prawda? - odwróciła się nagle w stronę chłopca. Zdawał się nie poruszać od momentu, w którym zobaczył akwen. Jego rudobrązowe oczy były mętne, jakby jakieś smutne wspomnienie wypełniło je chłodem. Bardzo smutne. - Ben?...
Jego oczy znów wróciły na ten świat, szukając czegoś wzrokiem bezskutecznie. Dziewczyna podeszła do niego powoli oraz przytuliła. Nie obchodziło ją, czemu był smutny. Po prostu nie chciała, by był.
- To... mgła - powiedział cicho, prawie łamiącym się głosem.
- Chodźmy stąd - szepnęła mu do ucha.
Nawet sobie nie wyobrażała, jak bardzo był jej wtedy wdzięczny.

Siedział ponuro na swoim kocu, patrząc w ziemię uporczywie. Wziął wdech i już otwierał usta.
- Nie musisz mi nic mówić - powiedziała cicho, widząc jego irytację. - Nie potrzebuję wiedzieć.
Ben spojrzał na nią zaskoczony. W jakiś sposób ona również stała się markotna, chociaż wcześniej widok morza ją cieszył. Była taka do niej podobna...
- Dzięki - mruknął i wrócił do obserwowania gleby. Powinni ruszać, ale nie mógł wykrzesać z siebie woli, by wstać. Zacisnął pięści. - Musimy iść dalej.
Raven kiwnęła głową oraz złożyła jeden z koców. Chłopak powoli podniósł się z drugiego, również go pakując.
- Gdzie właściwie idziemy? - spytała nagle.
- Do domu - powiedział cicho, robiąc najpierw długą przerwę. Po chwili zrozumiał, jak głupio to zabrzmiało. - Em, miałem na myśli, do mojego - uśmiechnął się słabo.
- Nie mogę się doczekać - rozpromieniła się. - Jestem naprawdę ciekawa, jak mieszkasz.
Ben westchnął i zarzucił plecak na jedno ramię, ciężkimi krokami idąc do przodu. Przez chwilę patrzyła jak odchodzi, a dopiero gdy się ocknęła, musiała pobiec za nim.

__________________________________________
A teraz kilka słów, bo dawno się nie odzywałam. ;) Naprawdę, ilość wyświetleń po II rozdziale wgniotła mnie w fotel. ^^ I, odnośnie tego rozdziału, przepraszam za trochę bezsensowny koniec, ale moje pomysły chyba się wyczerpały odnośnie lasu.